Kilka lat temu po raz pierwszy w życiu ktoś namówił mnie na profesjonalny masaż całego ciała (wszystko oprócz męskich spraw) i to był mój jedyny raz w SPA.

Ale, cholera, po wszystkim przez kilka następnych dni czułem się, jakbym unosił się na chmurce.

Kichnięcie, kiedy jesteś chory. To cudowne 20-sekundowe uczucie, kiedy możesz znów oddychać przez nos i myślisz sobie "ahh... czyli tak to jest być zdrowym".

Chwila po tym, jak odchodzą migrenowe bóle głowy. To niemal doświadczenie na poziomie duchowym.

Rozciąganie zaraz po przebudzeniu.

Kiedy trzymasz siku przez pół dnia i w końcu możesz skorzystać z toalety.

Uczucie, kiedy woda wypływa z twojego ucha, kiedy tkwiła w nim przez cały dzień.

Kiedy jesteś na nogach ponad 20 godzin i w końcu kładziesz się do łóżka i już wiesz, że będzie to najlepszy sen w twoim życiu.

Kiedy już dosłownie umierasz z głodu po całodniowej głodówce i w końcu zaczynasz jeść.

Kiedy męczą cię wzdęcia i w końcu puszczasz największego i najgłośniejszego bąka, jakiego widział świat... i całe to nieprzyjemne uczucie w brzuchu odchodzi.

Gdzieś minutę od momentu podania morfiny (kamienie nerkowe).

Popołudniowa drzemka w wietrzny, letni dzień przy otwartych oknach.

Drapanie po głowie 10/10.

Mycie głowy w salonie fryzjerskim 10/10.

Dobre sranko.

Pełny brzuszek i ciepły kocyk po całym dniu spędzonym na mrozie.

Wydrapanie sobie skóry po ugryzieniu komara.

Kiedy od kilku dni boli cię gardło, ale pewnego ranka budzisz się i ból zniknął.

Wyparzanie się w gorącej kąpieli po spędzeniu kilku dni na kempingu.

To dziwne metalowe coś do masażu głowy.

Masaż dłoni i stóp.

Kiedy swędzi cię na środku pleców i w końcu ktoś cię podrapie.

Przytulaski z psem.

Patyczek penetrujący ucho.

Gorący uścisk po przepłakanych godzinach w samotności.

Kiedy strzeli ci w karku i całe napięcie odchodzi.