Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych XCIX

18 201  
2   6  
Kliknij i zobacz więcej!Standardowy tłuczek do kartofli i nóż. Mniej standardowy granat własnej roboty i rakieta. Polegnie także samochód. To wszystko dziś w kolejnym odcinku księgi...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

ROBIN HOOD I WILHELM TELL

Swego czasu mieliśmy z bratem zajawkę na tzw. "Robin Hooda". Czyli dostaliśmy od ojca zrobione z orzechowca łuki marki "mały Robin Hood" i rozmyślaliśmy co by tu ustrzelić. Tak sobie z bratem rozmyślaliśmy i rozmyślaliśmy, aż w końcu strzelanie w nieruchomy cel zaczęło mijać się z celem, nudne było no. Tak więc postanowiliśmy to urozmaicić - jeden stanął w rozkroku, a drugi miał strzelić między jego nogi, tak aby strzała przeleciała niczym cios z dyni Zidana przelatuje miedzy cycami Materazziego trafiając go w mostek. Tak więc zabawa się zaczęła. Strzeliłem pierwszy - niestety trafiłem w jego udo, chociaż może to i dobrze? Brat po paru podskokach, ciekaw jestem do dziś czy spowodowane one były bólem trafienia w owo udo, czy też nagłą chęcią zemsty, naciągnął cięciwę i wycelował.
Dostałem dosłownie 2 mm od lewego oka. Nie wiem jak on celował, moim zdaniem to była słodka zemsta, w każdym razie ledwo co uniknąłem ucyklopienia. Na szczęście czas zagoił bliznę i nie wyglądam dzisiaj jak pospolity zabójca.

by Jan.C @

* * * * *

GDZIE JEST OLA? OLALA...

Akcja miała miejsce kilkanaście lat temu. Ja (lat 5) i dwa lata starsza siostra.
Pewnego pięknego dnia bawiąc się w kuchni wyciągnąłem z szuflady piękny, metalowy tłuczek do mięsa. Zacząłem sobie z nim biegać, wymachiwać niczym mieczem i podskakiwać z radości. W pewnym momencie, nie wiadomo dlaczego, podbiegła starsza (co nie znaczy - mądrzejsza) siostra i chciała mi ów przedmiot zabrać i schować z powrotem. To był odruch, ułamek sekundy. Następna scena - krzyk, krew, dziura w czole, dostanie wpierdolu od rodziców i wyjazd do szpitala.
Siostra z ojcem długo nie wracali. W tym czasie matka prawiła mi morały o tym, co mogłem zrobić. Ja, jako że mały i naiwny, dałem się podejść psychologicznym gierkom i kiedy tylko nastał wieczór i w drzwiach pojawił się ojciec z grobową miną, czekałem i drżącym głosem zapytałem "Gdzie jest Ola?". Padła odpowiedź: "Została w szpitalu". Żadnymi słowami nie da się opisać przeraźliwego ryku rozpaczy, który wydobył się wtedy z mojej krtani. Wyłem na całe gardło, przekonany o swojej winie. Aż tu nagle, jakby nigdy nic, siostrzyczka wychodzi z ukrycia na korytarzu i smieje się ze mnie. Podobno miałem fajną minę wtedy, ale to już znam tylko z opowieści.

by Filthy

* * * * *

ACETON

Poszliśmy sobie z kolegami strzelać petardami w parku. No i się bawimy, ale jedna petarda nie chciała zapalić. To kolega wziął ją na rękę, oblał acetonem i podpala. Rzuca szybko, obraca się w naszą stronę i inny kolega mówi:
- Mati ręka ci się pali.
No zdołał ugasić bez poparzeń nikt nie wie jakim cudem

NIE OBLICZYLI TRAJEKTORII

Inna sytuacja, to jak kolega zrobił wyrzutnie rakiet malutką. No to po lekcjach do parku testujemy. Mati mierzy przed siebie, my za nim bezpiecznie stoimy. Ciągnie za spust, po chwili rakietka domowej roboty wylatuje, robi zwrot o 180 stopni i leci prosto na nas. Dzikie skoki przed zygzakującą rakietką są nie do opisania. Po prostu powiem, że mi przeleciała tuż koło ucha, a koledze osmalił płomień twarz.

ŚWIĘTY GRANAT RĘCZNY

Kolega pirotechnik zrobił raz granat ręczny. Trzy zapalniczki + petarda, a do tego gipsowa obudowa i wyglądał jak niemiecki granat z II wojny światowej. Zapala, bierze zamach i rzuca. Tyle, że rączka granatu za którą trzymał odczepiła się od części wybuchowej, która spadła na ziemie tuż za nim. Ja z dwoma chłopakami od razu krzyczymy, żeby uciekał. On się ogląda za siebie i skok na szczupaka na trawę. Ładny wybuch, piękna kula ognia. No troszkę mu się podeszwy w trampkach stopiły...

by Mixag @

* * * * *

HUŚTAWKOWY POTWÓR

W IV klasie podstawówki wybraliśmy się z kumplami na przedszkolny plac zabaw. Oczywiście przez płot, bo cieć był gruby i nigdy nas nie złapał. Pewnego pięknego czerwcowego dnia postanowiliśmy chyba w piątkę pohuśtać się na takiej długiej że tak powiem prostokątnej huśtawce. Na niej było 6 krzesełek przymocowanych do platformy gęsiego. Mi w sumie trochę nudno było, więc na odważnego powiedziałem, że usiądę w jednym z środkowych krzeseł, a niech dwaj mnie bujają. Tak też zrobiliśmy. Po upływie może 10 sekund poczułem, iż za każdym razem kiedy się huśtawka wychyla moje ciało podskakuje coraz wyżej, więc zacząłem kurczowo trzymać się oparcia. Jak się okazało mój uścisk nie był najmocniejszy. Nie wiem jakim cudem wyleciałem z krzesełka i znalazłem się na siedzeniu zaraz za mną, lecz nie było to siedzenie tylko przestrzeń między dwiema miejscówkami, przechyliłem się głową na lewą stronę i uderzyłem nią o rusztowanie, a jako że huśtawki mają to do siebie, że wracają to i zaraz po pierwszym uderzeniu dostałem w czaszkę tym razem z drugiej strony i natychmiast wyplułem coś z ust. Przytomnie kumple zatrzymali potwora i odprowadzili mnie do domu w stanie szoku (jak ktoś miał takie przygody to wie że w tym stanie ból jest nieodczuwalny). Otwieram drzwi, a tam może z dziesięciu gości, bo mamusia miała wtedy imieninki, zamiast czerwonych róż dostała ode mnie czerwony ryj i na pogotowie. Po drodze zorientowałem się, że mam pewne ubytki w uzębieniu i guza wielkości pięści. Na pogotowiu obsłużył mnie lekarz hmmm... nie pamiętam żeby był na imieninach, ale oddech miał niepokojący, powiedział że nic strasznego i nawet nie kazał mi prześwietlenia czachy zrobić. Zapisał tylko, że nie mam jednego zęba. Wracałem zły, ale jakież było moje zaskoczenie, gdyż sąsiedniego zęba też już nie było, zaiste zostały oba pod huśtawką... dobrze, że moja mama pracowała wtedy w szpitalu i nadmieniła mu o drugim na szczęście mleczaku. Jeden plus, że 240 zł z PZU wleciało i zaoszczędziłem na prezencie.

by Balcus_balcus @

* * * * *

PLASTELINA

Pewnego razu udaliśmy się z moimi rodzicami do jakiś ich znajomych. Byłem bardzo ucieszony, gdy okazało się że na miejscu jest ich pociecha w moim wieku (ok 8 lat). Zaczęliśmy się razem bawić. W pewnym momencie wpadła nam w ręce spora ilość plasteliny. Stworzyliśmy z niej kilka większych kulek i nie wiedzieć czemu zaczęliśmy podrzucać nią pod sufit. Impreza miała się ku końcowi, ale nieszczęśliwie jedna kulka trafiła do żyrandola z zapaloną żarówką. My pominęliśmy fakt żeby nie denerwować rodziców i wszyscy zaczęli się ubierać. W międzyczasie plastelina mocno rozgrzała się i zmieniła w postać płynną. Nieszczęśliwie pod lampą stał wspomniany znajomy i plastelina skapnęła mu na głowę boleśnie parząc! Trudno jest zdjąć rozgrzaną gęstą maź z włosów (nawet krótkich) więc całe zajście musiało być dosyć traumatyczne dla naszej ofiary. Więcej nigdy nie rzucaliśmy plasteliną.

by Nienawidzeponiedzialkow @

* * * * *

SZATKOWANIE KAPUSTY

Było to daaawno temu, miałem wtedy jakieś 7-8 lat. W moim domu był taki zwyczaj, że kisiliśmy kapustę w beczce na zimę, ale żeby można było ją zakisić trzeba było ją poszatkować. Zabrał się za to mój dziadek. Jako, że chciałem mu koniecznie pomóc, gdy tylko poszedł sobie gdzieś, chciałem mu przygotować kolejną połówkę kapusty, wykrawając z niej tak zwanego "głąba". Dodam tylko, że noże świeżo naostrzone. Traf chciał, że nóż ten ześlizgnął mi się z kapusty i zatrzymał się dokładnie między kciukiem i palcem wskazującym, robiąc "małe" rozcięcie na jakieś 4-5 cm. Później pamiętam tylko, ciemność, i dziadka który opatruje mi rękę. Za nic w świecie nie chciałem jechać do szpitala na szycie, i udało mi się ubłagać rodziców o to. Rana goiła się dłuugo i wolno, ale na szczęście nie chodziłem kilka dni do szkoły.

by Endriu_c

* * * * *

RAKIETA

Byliśmy w wieku licealnym, a czasy były zamierzchłe. Kolega nabył w Składnicy Harcerskiej rakietę do samodzielnego montażu, po czym samodzielnie ją zmontował. Śliczna była. W celu testowania sprzętu przyjechał do mnie, bo niby więcej miejsca. Może i prawda. Ale od tego momentu zaczęła się przygoda w odcinkach, jak w brazylijskim serialu.
1. Lont nie odpala silnika. Próba 16... 17... 18...
2. Lont z wetkniętym łebkiem od zapałki nie odpala silnika. Poszło drugie pudełko zapałek.
3. Zima jest, silnik pewnie za zimny. Podgrzewamy silnik na stanowisku startowym za pomocą palnika spirytusowego. Spaleniu ulega większość lotek i kadłuba, silnik w dalszym ciągu martwy.
Kończy się lont, zapałki i spirytus, jedziemy na rezerwie, zaczyna się wczesny zmierzch.
(Wstawka: jakim cudem silnika przy tym nie rozdarło sam nie wiem. Chyba producent przewidział takich idiotów).
Kolega po namyśle przypomniał sobie, że silniczki mają ceramiczną dyszę fabrycznie zaślepioną i dopiero trzeba zrobić dziurkę. Robimy dziurkę, jednocześnie kolega zaczyna spieszyć się na autobus. Ostatek lontu, ostatek zapałek, rakieta na stanowisko odpalamy czekamy (lont tlący, więc chwilkę się czeka). Kolega decyduje: znowu zgasło, zdejmuje rakietę, zagląda w dyszę i wykonuje DMUCHNIĘCIE w celu usunięcia resztek lontu. W tej chwili rakieta KICHNĘŁA i zapracowała mu prosto w twarz...
Jakimś cudem nie stało mu się dokładnie nic, podejrzewam, że Anioły Stróże właśnie zarabiały na premię i bardzo się starały. Więcej rakiet juz nie odpalaliśmy.

by Saszko @

* * * * *

STARY A GŁUPI

SEICENTO

Jest zima, świeży śnieg, ślisko jak skurczybyk. Wziąłem od matki rodzicielki samochód jej (bo mój żona wzięła) i pojechałem na uczelnie po brata. Dodam, że owa bryka to Seicento pieszczone przez brata mego. Białe kierunki, ciemne, czarne szyby, audio full mega bass itp, bo nie posiada on jeszcze własnego wozidełka. Odebrałem Młodego ze szkoły i daje mu klucze i mówię "Ty jedź bo lubisz a w końcu to prawie twoja bryka" I pojechali my. Napominam od razu, że ślisko, uważaj, delikatnie z gazem. Jedziemy i na drodze półbrukowej (śnieg + półkostka = lodowisko, nawet na zimówkach). Młody mówi: "Popa jak ręczny zrobiłem!" Wszedł w zakręt ze 40 km/h oczywiście na ręcznym. Nagle krawężnik jak nie skoczy w dwa prawe koła. My skokiem bocznym na trawnik, śmierć w oczach, dwie felgi skasowane coś syczy. Komentarz Młodego: "Matce nic nie mów, bo zabije" I kaska którą zbierał na Sylwka poszła na nowe felgi i naprawę czerrrwonego bolidu. Debile. Już tak nie jeździmy...

by Majonez

Za tydzień część setna. Chcesz dostąpić zaszczytu wystąpienia w niej? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię wartą setnego wydania! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 18201x | Komentarzy: 6 | Okejek: 2 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało