Jeśli szukasz tu czegoś z czego można się pośmiać zrywając boki - zawiedziesz się. Natomiast jeśli trafiłeś tu szukając ludzi, którzy niemalże trafili do księgi Darwina - zapraszam. Dzisiejszym bohaterom w komplecie udało się przeżyć, choć były i złamania i zranienia...
Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...
KARUZELA
Głębokie przedszkole, cudowny etap łączenia się w bezsensowne grupy, grupki i inne kupki. Atrakcja dnia - wypuszczenie szarańczy na plac zabaw. Mieliśmy tam parę standardowych zabawek - wiadomo, zjeżdżalnia, trapezik, huśtawki i taki tam szajsik. Była też karuzela - stara, zakładam się, że sprzed czasów najstarszych Indian: metalowa, zardzewiała, rozklekotana i z zerowymi zabezpieczeniami. Nietrudno zgadnąć, że zawsze ścigaliśmy się, by zająć jedno z czterech raptem miejsc, jakie oferowała owa karuzela - kto nie zdążył, czekał w dłuuuugiej kolejce, a kto szybko biegał, tryumfalnie wciskał się w z lekka podpróchniałe siedzisko i dawaj. Kiedyś udało mi się pobiec tak szybko, żeby wskoczyć na ostatnią wolną miejscówkę i dopiero, kiedy karuzela nabrała szybkości, zorientowałam się, że jestem otoczona przez trzy panienki, z którymi się raczej nie lubiłam. Ale co tam, ważne, że jestem na karuzeli, która nabierała prędkości... nabierała... nabierała... a mnie proporcjonalnie szybko obiadek podchodził do gardła. Laski karuzeli nie zamierzały zatrzymywać z mojego powodu, więc podjęłam dramatyczny krok i skoczyłam. Tu miałam szczęście. Jako rezolutne dziecko, odczołgałam się kawałek.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą