Zapach szkła- czy siedzi w każdym z nas?
Ale do czego właściwie piję?
Jakiś czas temu odkryłem oczywistą oczywistość lecz nie do końca oczywistą: człowiek to tak naprawdę zbiór paradygmatów stanowiących filtr przez który postrzegamy świat, i które to określają nasze zachowanie.
Do pewnego dnia żyłem sobie w wesołej, idealistycznej, rzeczywistości w której najwyższe wartości miały rację bytu. Sądziłem, że istnieje to wszystko, za walczą/umierają bohaterowie książek i filmów. Bzdurą dla mnie było to, że mogą nami kierować podstawowe instynkty. Tym samym nie doceniałem siły socjologii i manipulacji.
Całkiem niedawno się obudziłem...
Wiecie jak to jest, kiedy jednego dnia dla człowieka jesteś całym światem, a następnego już traktuje Ciebie jako "koło zapasowe" w razie gdyby? I to wszystko pod przykrywką "miłości"? Wiem, wiem- to truizm. Istnieje takie proste powiedzenie: dopóki sam nie upadniesz na samo dno, dopóty nie poczujesz jak tam jest. Żeby sięgnąć szczytu, trzeba odbić się od dna. Mogę powiedzieć, że już szybuję ale często spoglądam na ziemię.
Ale do czego zmierzam?
Dostałem szkołę życia i teraz postrzegam świat przez pryzmat samoświadomości- jestem samoświadomy tego, że jestem człowiekiem. Rządzą mną instynkty, wzorce zachowania których znakomita większość ludzi nie widzi, podświadomość. Każdy z nas jest niepowtarzalnym egzemplarzem "biomaszyny"- powierzchniowo. Możemy też to nazwać charakterem. Jednak, czym jest charakter?
Dla mnie to tylko mapy które określają nas w różnych sytuacjach życiowych (tak jak pisałem o tym wcześniej). Na poziomie "kręgosłupa duchowego" jesteśmy tacy sami. Te same potrzeby.
Jedna z moich sztandarowych zasad to:
Do niczego się nie przywiązywać, niczego nie pragnąć. Pragnienie powoduje cierpienie, zaś samo ono nie jest środowiskiem samodoskonalenia ale jedynie bodźcem który mówi nam, że nasz model postępowania jest niewłaściwy. Ja jestem na pierwszym miejscu. Brzmi to egoistycznie tymczasem na dłuższą metę jest najzdrowszym podejściem to życia jakie mógł wypracować człowiek. Będę w stanie uszczęśliwić innych gdy sam osiągnę pełnie szczęścia.
Większość idei którym do tej pory hołdowałem straciła wartość.
Nie powiem, żyje mi się teraz lepiej. Od kiedy postawiłem siebie na pierwszym miejscu mojej hierarchii wartości mam większy wpływ na swoje życie.
Chwilami jednak tęsknie do starego świata. Boję się, że nigdy nie będę w stanie zaufać drugiej osobie tak jak robiłem to do tej pory, i że będę ją postrzegał jako istotę którą rządzą mechanizmy na które łatwo wpłynąć.
Mam w sobie "zapach szkła"- tęsknotę za czymś, co jest oparte na emocjach, bezwarunkowym oddaniu i temu brzydkiemu słowu na "M"
Starsi bojownicy, jak to jest w życiu? Jestem marzycielem który nie wierzy we własne marzenia? A może jest gdzieś tam cienka czerwona linia za którą wszystko wygląda inaczej?
Ale do czego właściwie piję?
Jakiś czas temu odkryłem oczywistą oczywistość lecz nie do końca oczywistą: człowiek to tak naprawdę zbiór paradygmatów stanowiących filtr przez który postrzegamy świat, i które to określają nasze zachowanie.
Do pewnego dnia żyłem sobie w wesołej, idealistycznej, rzeczywistości w której najwyższe wartości miały rację bytu. Sądziłem, że istnieje to wszystko, za walczą/umierają bohaterowie książek i filmów. Bzdurą dla mnie było to, że mogą nami kierować podstawowe instynkty. Tym samym nie doceniałem siły socjologii i manipulacji.
Całkiem niedawno się obudziłem...
Wiecie jak to jest, kiedy jednego dnia dla człowieka jesteś całym światem, a następnego już traktuje Ciebie jako "koło zapasowe" w razie gdyby? I to wszystko pod przykrywką "miłości"? Wiem, wiem- to truizm. Istnieje takie proste powiedzenie: dopóki sam nie upadniesz na samo dno, dopóty nie poczujesz jak tam jest. Żeby sięgnąć szczytu, trzeba odbić się od dna. Mogę powiedzieć, że już szybuję ale często spoglądam na ziemię.
Ale do czego zmierzam?
Dostałem szkołę życia i teraz postrzegam świat przez pryzmat samoświadomości- jestem samoświadomy tego, że jestem człowiekiem. Rządzą mną instynkty, wzorce zachowania których znakomita większość ludzi nie widzi, podświadomość. Każdy z nas jest niepowtarzalnym egzemplarzem "biomaszyny"- powierzchniowo. Możemy też to nazwać charakterem. Jednak, czym jest charakter?
Dla mnie to tylko mapy które określają nas w różnych sytuacjach życiowych (tak jak pisałem o tym wcześniej). Na poziomie "kręgosłupa duchowego" jesteśmy tacy sami. Te same potrzeby.
Jedna z moich sztandarowych zasad to:
Do niczego się nie przywiązywać, niczego nie pragnąć. Pragnienie powoduje cierpienie, zaś samo ono nie jest środowiskiem samodoskonalenia ale jedynie bodźcem który mówi nam, że nasz model postępowania jest niewłaściwy. Ja jestem na pierwszym miejscu. Brzmi to egoistycznie tymczasem na dłuższą metę jest najzdrowszym podejściem to życia jakie mógł wypracować człowiek. Będę w stanie uszczęśliwić innych gdy sam osiągnę pełnie szczęścia.
Większość idei którym do tej pory hołdowałem straciła wartość.
Nie powiem, żyje mi się teraz lepiej. Od kiedy postawiłem siebie na pierwszym miejscu mojej hierarchii wartości mam większy wpływ na swoje życie.
Chwilami jednak tęsknie do starego świata. Boję się, że nigdy nie będę w stanie zaufać drugiej osobie tak jak robiłem to do tej pory, i że będę ją postrzegał jako istotę którą rządzą mechanizmy na które łatwo wpłynąć.
Mam w sobie "zapach szkła"- tęsknotę za czymś, co jest oparte na emocjach, bezwarunkowym oddaniu i temu brzydkiemu słowu na "M"
Starsi bojownicy, jak to jest w życiu? Jestem marzycielem który nie wierzy we własne marzenia? A może jest gdzieś tam cienka czerwona linia za którą wszystko wygląda inaczej?
--
Wiedza, a nie wiara.